Niebezpieczny umysł
Dzień jak co dzień w szwedzkim kryminale. Za oknem zacina deszcz ze śniegiem, szarobure ulice zaludniają smutni i nieładni obywatele, a za zamkniętymi drzwiami dokonuje się makabrycznych zbrodni. Najpierw na sali gimnastycznej od ciosów nożem umiera nauczyciel WF-u. Wkrótce potem w podobny sposób giną jego żona i córka, a syn zostaje ciężko ranny. Badający sprawę komisarz Joona Linna prosi o pomoc cieszącego się złą sławą w lekarskim środowisku Erika Barka. Śledczy chce, by przy pomocy hipnozy dostał się on do wspomnień rannego chłopaka i wydobył z nich wskazówki na temat mordercy. Jak nietrudno się domyślić, przyjmując propozycję Linny, doktor ściąga gradowe chmury na własną rodzinę.
Ten intrygujący punkt wyjścia zaczerpnięty z powieści Larsa Keplera można było przekuć kamerą w pełną napięcia krzyżówkę kryminału i thrillera. Reżyser Lasse Hallström zna prawidła rządzące oboma gatunkami: ma być mrocznie i ponuro, każdy bohater powinien być choć trochę umoczony, a "świat na trzeźwo nie do przyjęcia". Gdy Szwed sięga w "Hipnotyzerze" po elementy dreszczowca, wszystko działa bez zarzutu. Scena włamania do domu Barka oraz finałowa rozprawa w chacie na odludziu skutecznie grają widzom na nerwach. Kiedy jednak Hallström musi się skupić na żmudnym śledztwie, szukać z widzami tropów i typować podejrzanych, emocje ulatniają się z ekranu bezszelestnie jak zabójca z miejsca zbrodni. Intryga rozłazi się w szwach, bohaterowie zaczynają cierpieć na deficyt intelektu, a kolejne zwroty akcji nie satysfakcjonują. Zupełnie nie wykorzystano też motywu hipnozy, która tutaj wygląda niemalże jak typowe przesłuchanie. Brakuje tylko złego i dobrego policjanta.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz